Czarnkow.INFO - Internetowy Serwis Informacyjny
    Strona główna     Urzędy     Kultura i atrakcje     W mieście     Archiwum
Dzisiaj jest: 18 kwietnia 2024, czwartek.  Imieniny: Alicji, Apoloniusza, Apolonii, Bogumiła



free counters


BIESZCZADY ROWEREM ZDOBYTE

Idea wyjazdu w Bieszczady powstała dokładnie rok temu, podczas wyjazdu na wschód Polski. Tam urzekły nas niesamowite krajobrazy, bliskość nieskażonej niczym natury. Fascynowały nas wioski, w których czas zatrzymał się kilkadziesiąt lat temu i ludzie potrafiący żyć ze sobą w zgodzie, bez względu na kulturę czy religię, jaką wyznają. Wówczas, docierając po całodniowej walce z deszczem, do Lublina, a następnie do Puław, gdzie kończyła się nasza wędrówka, pytaliśmy siebie nawzajem, może by tak dalej... do Przemyśla... i na południe... w Bieszczady?
Rok później, 25 lipca, wielu z nas obudziło się bardzo wcześnie, próbując gorączkowo zasnąć by zaskarbić sobie, choć kilkadziesiąt minut snu. Zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że czeka nas długa i wymagająca wyprawa. Stan takiego oczekiwania, podniecenia nazywa się "reisefieber" i towarzyszy ważnym wydarzeniom. Dla członków Rowerowej Sekcji Turystycznej z Czarnkowa, każdy kolejny wakacyjny wyjazd jest długo oczekiwanym wydarzeniem na skale roku.
Z Czarnkowa wyruszyliśmy dokładnie o 8.00. Budzące się ze snu miasto żegnało nas pejzażem witryn sklepowych i ludzi pozdrawiających nas i życzących przysłowiowego "połamania szprych". Pierwszy etap podróży miał być prosty i nieskomplikowany, zakładał dotarcie do Trzcianki, stamtąd dojazd pociągiem do Przemyśla. Jednakowoż trzynastogodzinna podróż pociągiem i nieoczekiwana przesiadka w Lublinie okazała się bardzo wyczerpująca. Kiedy dotarliśmy do Przemyśla była już noc, więc uroki i zabytki miasta mogliśmy poznać dopiero następnego dnia. Miasto okazało się piękne, jednak największe wrażenie zrobił na nas San, płynący majestatycznie szeroką doliną rzeczną, wzdłuż której mieliśmy okazję jechać, jak się później okazało nie pierwszy i nie ostatni raz. Nie obyło się oczywiście tego dnia bez awarii, duże obciążenie i wadliwa felga (usterkę, której wykryliśmy dopiero później) sprawiło, że jeden z rowerzystów złapał "panę". Na szczęście dla naszego kolegi Krzysztofa wymiana dętki, to zaledwie kilka minut pracy i mogliśmy jechać dalej. Po drodze zwiedziliśmy zamek w Krasiczynie, który jest jednym z największych skarbów polskiej architektury renesansowej. Jednak naszą uwagę coraz częściej przykuwały, roztaczające się przed nami szerokim pasem, góry. Wiedzieliśmy, że przyjdzie się nam zmierzyć z kilkukilometrowymi, bardzo stromymi podjazdami, niebezpiecznymi zjazdami oraz z "gadziną", czającą w lesie, przed którą ostrzegali nas najstarsi górale. Długo wspominać będziemy Góry Słonne, które dla nas, ludzi z nizin, były "chrztem bojowym" i zapowiedzią kolejnych, jeszcze większych trudów. Warto było, gdyż ten prawie dziesięciokilometrowy podjazd o nachyleniu dochodzącym do 8% otworzył nam drogę do serca Bieszczad. Następnego dnia podziwialiśmy Zalew Soliński, wkomponowany w krajobraz wysokich gór. Jednak trasa naszej wyprawy prowadziła dalej na południe. Pozostawiliśmy za sobą wszystkie duże miasta i ośrodki turystyczne. Po kilku dniach wędrówki, chcąc zobaczyć bardziej odludne części Bieszczad, dotarliśmy do Ustrzyk Górnych. Dalej na południe rowerem dojechać się już nie da. Był gdzieś tu "duch" tych surowych, zapomnianych, natchnionych gór, których szukaliśmy. Imponująca Połonina Ceryńska wznosząca się wysoko ponad horyzont, wijące się na zboczach serpentyny ulice, górskie potoki, w których, w upalne dni zażywaliśmy kąpieli, wszystko to sprawiło, że zakochaliśmy się w tym miejscu. Jeszcze wiele razy spoglądaliśmy za siebie z tęsknotą, opuszczając ten malowniczy region Bieszczad. Nasza dalsza trasa wiodła w kierunku Sanoka, gdzie znajduje się jeden z największych w Polsce skansenów. Park Etnograficzny w Sanoku należy również do najpiękniejszych muzeów na wolnym powietrzu w Europie. Zostały tu przeniesione i odtworzone typowe układy zabudowy wsi i zagospodarowania zagród oraz obiektów sakralnych. Skansen ukazuje przede wszystkim sposób życia rdzennych mieszkańców tego regionu, ich zróżnicowanie pod względem kulturowym, obyczajowym i religijnym. Dziedzictwo, jakie tu zgromadzono, jest również niemym świadkiem ich tragicznych losów, kiedy po przeprowadzeniu akcji "Wisła", zostali z tych terenów wysiedleni. O ile piękniejsze mogłyby być Bieszczady z nimi. Kolejnym ważnym punktem na mapie naszej wyprawy był Łańcut z przepięknym Pałacem Lubomirskich oraz muzeum dorożek i powozów. Mijały kolejne dni, a Bieszczady coraz bardziej znikały za horyzontem był to znak, że wkraczamy do nowej krainy zwanej Roztoczem. W 1982 roku doceniono walory przyrodnicze regionu i założono Roztaczański Park Narodowy z siedzibą w Zwierzyńcu. To malownicze miasto położone jest niedaleko Szczebrzeszyna, a wszyscy niemal wiedzą, że "w Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie", myśmy chrząszcza nie spotkali tylko... drogowców, którzy całą chmarą krzątali się wzdłuż drogi podczas licznych "robót drogowych". Kiedy dotarliśmy do Zamościa było ciepłe popołudnie, padało w całej Polsce, tylko nie tutaj. Pogoda sprzyjała nam nadal. Spędziliśmy w tym mieście dwa dni, zwiedzając m.in. zabytkowy rynek, katedrę, Arsenał, starą Bramę Lwowską. Miasto ma swój klimat, choć według autora tekstu jest przereklamowane. Po jednodniowym odpoczynku w Zamościu pokonanie stukilometrowego odcinaka, jaki dzielił nas od Lublina, było przyjemnym spacerkiem. Historia lubi zataczać koło. Oto znaleźliśmy się w Lublinie po raz drugi. Tym razem dojechaliśmy tu od południa, spinając wschód Polski w wielką klamrę, w całości przejechaną rowerem. Radość była ogromna, ale i żal, że to już koniec. Tradycyjnie już pobyt w Lublinie uczciliśmy lodami i wspólnym zdjęciem przed zamkiem.
Następnego dnia wsiedliśmy do pociągu, który z "lekkim" opóźnieniem zawiózł nas do Trzcianki. Jakie było nasze zdziwienie, kiedy zauważyliśmy, że z wielkim transparentem "witamy rowerzystów MCK Czarnków" zmierzają w naszym kierunku nasi najbliżsi, którzy przez cały ten czas trzymali za nas kciuki. Aż się łezka w oku kręci... Potem tylko honorowa runda na rondzie w Czarnkowie... i w ten oto sposób, wakacyjny wyjazd Rowerowej Sekcji Turystycznej, stał się częścią historii.
...a i jeszcze jedno...
Jak ktoś życzy połamania szprych, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, to i tak się łamią!
Robert Mania


 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 
Strona Rowerowej Sekcji Turystycznej
O serwisie  |   Dodaj do ulubionych  |   Ustaw jako startową  |   Miasto Czarnków  |   Miejskie Centrum Kultury
Redakcja Czarnkow.INFO: 64-700 Czarnków, os. Parkowe 21/37, tel/fax 600 545 261, czarnkow.info@onet.pl
© Marcin Małecki Jacek Dutkiewicz 2004-2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.