Czarnkow.INFO - Internetowy Serwis Informacyjny
    Strona główna     Urzędy     Kultura i atrakcje     W mieście     Archiwum
Dzisiaj jest: 26 kwietnia 2024, piątek.  Imieniny: Klaudiusza, Marii, Marzeny, Ryszarda



free counters


SERCA DWA



Dwa serca złączone, klucz rzucony w morze.
Nikt Nas nie rozłączy, tylko Ty Boże!


Taki wierszyk wpisywało się, w zamierzchłych czasach mojego dzieciństwa, do pamiętników. Adresatem byli najczęściej koledzy, jeśli akurat nam się podobali, albo koleżanki z ławki. Przypomniałam go sobie, kiedy mój mąż oddawał ducha.

Trudno pisać wspomnienie o Kimś Najważniejszym dla mnie w chwili, kiedy ważni dla innych umierają tysiącami. Miłość w czasach zarazy... teraz ma się takie skojarzenia, a jednak, myśli krążą nieustannie wokół Tego, z którym zostałam rozłączona, nie z powodu wirusa tylko agresywnego raczyska. Od diagnozy upłynął rok. Tyle udało się uszczknąć z gasnącego życia. Życia bohatera, który znosił chemię i jej okrutne następstwa bez jednego jęku i skargi, a martwił się wyłącznie o mnie, dzieci, przyjaciół i Fundację. Często ze łzami zadawał mi pytanie: Co ja ci zrobiłem? A ja odpowiadałamNie badałeś się od dziesięciu lat i przytulałam do serca coraz chudsze ręce i głaskałam coraz bardziej łysą głowę. I z każdym dniem traciłam nadzieję, która jednak uczyła czekania.

Jak to na początku było...
Bohatera tego wspomnienia poznałam w 1966 roku. Przyszedł do biblioteki garnizonowej w Jeleniej Górze, której byłam kierowniczką i dla której zrezygnowałam nawet ze studiów stacjonarnych, żeby tylko w niej pracować. Odtąd książki zagościły w moim życiu na zawsze wraz z jednym bezczelnym plutonowym. Wszedł do biblioteki z ironicznym uśmieszkiem, w polowym mundurze, z pistoletem w kaburze.
- Słucham pana... - bąknęłam pytająco
- Przyszedłem po komplet wymienny dla moich żołnierzy.
- Sam pan sobie wybierze?
- Nie, liczę na pani gust... - odpowiedział dziwnie drwiąco, czym podniósł mi ciśnienie, zwłaszcza, że dokończył zdanie: właściwie to ja chciałem rozmawiać z kierowniczką...
- Jestem - odpowiedziałam wkurzona. Długo nie wierzył, że pełnię "poważne" kierownicze stanowisko, bo wyglądałam wtedy na lat - naście. Tak naprawdę mieliśmy wtedy obydwoje lat 20 i nie wiedzieliśmy, że dzieli nas wiekowo tylko jeden dzień. Ja urodziłam się 30 lipca, a On 1 sierpnia tego samego 1946 roku. Ja wybrałam książki, a On zapakował je w wojskowy worek, podpisał i wyszedł.

A co potem...
Minął pewnie tydzień, może dwa..., a ja ciągle myślałam o tym czytelniku. Nie pamiętałam nawet jego nazwiska. Zajrzałam do książki wypożyczeń. Boże! Nie dość, że Wawrzyniak to jeszcze Stefan! Okropność. Podobały mi się nazwiska, które kończyły się na -ski, bo byłam z domu Jedlińska, a poza tym znałam tylko jednego Stefana, kolegę z podstawówki, który był zawsze zasmarkany i brudny. Wtedy nie miałam, jak widać, tej wrażliwości na biedę i wykluczenie, co teraz.

Któregoś dnia, układając książki na półkach, jakoś o Nim pomyślałam i w tym momencie wszedł do biblioteki ów zawodowy żołnierz. Był chyba grudzień, za oknami śnieg. Wielkie płatki przyklejały się do wielkich okien. Z winylowej płyty cichy głos Krzysztofa Krawczyka tworzył nastrój. Ja pracowałam przy katalogu nowości wydawniczych, które właśnie zakupiłam, a plutonowy w mundurze wyjściowym zapytał: - Czy wybierze pani teraz coś dobrego dla mnie? Pomyślałam wtedy, że chce mnie pocałować. Kiedy podszedł bliżej, byłam już chyba czerwona jak burak... On powiedział tylko, że lubi książki historyczne i biografie. Odetchnęłam z ulgą: - Nie będzie mnie żaden Stefan całował, a biografiami akurat od zawsze do dziś się zaczytuję.

Za rok zostałam Jego żoną, umiłowaną, poślubioną i marzyłam, że teraz ogród przed nami się otworzy, ogród świetlisty, pełen zorzy.

Na śmierć i życie...
Nie było łatwo. Mój Tata nie zaakceptował wyboru. Wyprowadziłam się z domu rodzinnego. Nie miałam już Mamy, bo zmarła jak miałam 12 lat. Nie było z kim porozmawiać na temat ślubu i takie tam. Płakałam, a Stefan zawsze mówił: - Ktoś zapłaci za Twoje łzy! Dopiero awanse do stopnia kapitana, potem majora i podpułkownika zrobiły swoje, a Tata dostrzegł pracowitość i prawość mojego Męża, który dla mnie rzucił uprawianie boksu i który zamiast tego kąpał naszego synka, a potem - po siedmiu latach - córeczkę. W międzyczasie studiowaliśmy. Stefan uzyskał dyplomy inżyniera radiolokacji i magistra pedagogiki, ja zostałam magistrem pedagogiki z wiedzą o kulturze. Razem ukończyliśmy także dziennikarstwo - studia podyplomowe na UAM. Żyliśmy na pełnych obrotach. Macierzyństwo, nauka, praca i służba. W tym wszystkim zawsze pomaganie innym, w nauce, pracy, w biedzie. Takie mieliśmy geny, ale przede wszystkim, "uśmiechnięci, wpół objęci, próbowaliśmy szukać zgody, choć różniliśmy się od siebie, jak dwie krople czystej wody". Zmiany pracy, poligony, przeprowadzki, długie rozłąki w oczekiwaniu na kolejne mieszkania uczyły nas życia i jakoś dziwnie nas wzmacniały.

Mały, biały domek...
Po Jeleniej Górze, Poznaniu i Warszawie, po wielkomiejskim funkcjonowaniu nagle tęsknota za spokojem i domkiem w lesie. Zostały za nami blokowiska, mój ukochany Dom Sztuki na Ursynowie i wojskowe redakcje Stefana. Rozdział "Gębiczyn" otworzyło marzenie o stworzeniu organizacji obywatelskiej na rzecz rozwoju malowniczej wsi. Plany zweryfikowało życie. My z otwartymi rękami i sercami, a wokół jedno wielkie zdziwienie, potem nieco zawiści, a potem obojętność. Nic to! Dla Stefana nie było przeszkód, a ja służebnica pańska ulegałam namowom, żeby nie ustawać w wysiłkach. Fundacja rosła w siłę bez znajomości na miejscu, ale za to ze wsparciem wybitnych jednostek w tym byłych szefów i znajomych, którzy znali nasze wcześniejsze działania i chętnie popierali wnioski na ciekawe projekty. Fundacja zdobywała nagrody, dzieci z okolicznych miejscowości uczyły się obcych języków i edukowały kulturalnie, w ramach np. "Wędrującego Ale Kina" albo pozaszkolnych zajęć warsztatowych. Szkoły działały z nami w partnerstwie, a profesjonalizm i zaufanie sprawiły, że w Gębiczynie powstało Centrum Integracji Społecznej - najbardziej trudny i wymagający rozdział w naszych działaniach, ale też umożliwiający połączenie działalności na rzecz edukacji kulturalnej dzieci i młodzieży z reintegracją społeczną osób dorosłych. Dawni nasi młodzi uczestnicy projektów mają już swoje dzieci i to oni piszą teraz na Facebooku, że dzięki Panu Stefanowi są w dobrym miejscu. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy minęło 30 lat naszego życia w małej, leśnej wiosce. Życia aktywniejszego i bardziej pracowitego niż cała młodość i wiek średni.

Koniec wieńczy dzieło...
Nikt bardziej niż ja nie oczekiwał teraz zwyczajnej, fajnej starości, z książkami, koncertami, dobrym kinem i długimi spacerami po polach i lasach, u boku faceta, który kochał mnie miłością absolutną. Cały czas zastanawiam się jak to się stało, że dwoje społeczników wytrzymało ze sobą 53 lata w jednej sypialni. Miłość, miłością, ale część sporów o pryncypia, niestety toczyła się w łóżku, gdzie dwa stare lwy brały się za łby. Łatwo nie było, problemy nieraz nas przerastały, ale i tak codziennie rano, w południe i wieczorem słyszałam, przez ponad pół wieku... i tak Cię kocham! Oddałabym teraz wszystko za te słowa, ale zapadła cisza. 10 marca 2020 roku Stefan, najbardziej prawy człowiek jakiego znałam, opuścił mnie, dzieci, wnuki, przyjaciół i Fundację. Nawet nie zdawał sobie sprawy, ile osób się za Niego modliło i może dlatego mógł odejść spokojnie, bez bólu. Nie poradził sobie z Nim agresor rak, nie zdołał Go upokorzyć. A Stefan zostawił nas wszystkich z niedokończonym, ale pięknym dziełem życia, a mnie z zapasem miłości, która działa dalej, zza grobu. Nasz przyjaciel Jan zażartował niedawno, że "to zaszczyt spać z TAKIM GOŚCIEM." Dodam tylko, że i zaszczyt i przyjemność. Stefciu, miałeś w sobie przez całe życie jakiś głęboki smutek. Nawet jak udawało mi się Ciebie rozśmieszyć to i tak wyglądało jakbyś płakał. Nie potrafiłeś udawać, byłeś wolny od jakichkolwiek prób manipulowania innymi. Twoja skrytość często mnie bolała, ale zawsze mówiłeś wtedy, że to dlatego, żebym się nie martwiła. Brałeś całe nasze i cudze życiowe problemy na swoje barki. Teraz jesteś już wolny i niech otacza Cię wieczna radość. Jesteśmy nadal tak blisko. "My, rocznik powojenny, otwarty na oścież..."

Pragnę złożyć w imieniu swoim i pracowników Fundacji serdeczne podziękowanie wszystkim, którzy pomagali nam w pracy i w życiu codziennym, w czasie trwania choroby Prezesa. Dziękuję tym, którzy zdążyli Stefana odwiedzić, w tym władzom gminy i miasta, a Poradni Medycyny Rodzinnej "Medicus" i całemu zespołowi Oddziału Męskiego Szpitala w Czarnkowie, za wielokrotne leczenie skutków ubocznych po chemiach, ciepło i szacunek dla chorego. Nigdy nie zapomnę dobrych słów, które znalazły się na Facebooku, w prasie, w rozmowach telefonicznych i w czasie spotkań na ulicy, czy w sklepach. Dziękuję tym, którzy mimo zagrożenia uczestniczyli w uroczystościach pogrzebowych. Dziękuję tym, którzy wciąż pytają, czy nie potrzebuję pomocy. Dziękuję firmie "Granit" i "Rodzinnym Smakom". Dziękuję tym, którzy trwali przy łóżku chorego, nie licząc czasu. Dziękuję naszej Rodzinie i Przyjaciołom za nieustające wsparcie, nawet z oddali.
Alina Wawrzyniak

O serwisie  |   Dodaj do ulubionych  |   Ustaw jako startową  |   Miasto Czarnków  |   Miejskie Centrum Kultury
Redakcja Czarnkow.INFO: 64-700 Czarnków, os. Parkowe 21/37, tel/fax 600 545 261, czarnkow.info@onet.pl
© Marcin Małecki Jacek Dutkiewicz 2004-2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.